Pierwsze promienie słońca oświetlające okoliczne wzgórza |
W niewielkiej odległości, pomiędzy Fethiye a Ölüdeniz znajduje się jedno z bardziej tajemniczych miejsc na ziemi zwane Miastem Duchów. Nazwa przylgnęła do tego miejsca od momentu, kiedy po wysiedleniu miejscowej ludności, nikt inny nie mógł tam zamieszkać. Wielu ludzi uważa że nad tym miejscem czuwają siły, o których człowiek nie ma pojęcia. Aby to sprawdzić postanowiłem wybrać się górskim szlakiem prosto z Ölüdeniz. Nie wiedziałem jeszcze, że będzie to jedna z dziwniejszych historii, która kiedykolwiek mi się przytrafiła...
Droga do Kayaköy biegnie z Ölüdeniz dość prostym górskim szlakiem. Pokonanie dystansu ok. 6 km nie stanowi większego problemu. Trudności związane są przede wszystkim z bardzo słabym oznaczeniem szlaku. Niewielkie żółto-czerwone znaki są bardzo niewielkie i zwykle wymalowane tylko z jednej strony szlaku. Jedyna wskazówka to wąska ścieżka, która czasem jest całkiem niewidoczna. Trzeba być zatem czujnym i mieć oczy dookoła głowy. Szczególnie gdy idzie się pierwszy raz i w dodatku bez mapy. Dodatkowym utrudnieniem jest temperatura. Wiedząc że nie będzie lekko zaplanowałem wyjście na szlak zaraz po wschodzie słońca. I to był dobry pomysł, bo już o godzinie 7 rano było ponad 30 stopni.
W odległej starożytności istniała tutaj miejscowość położona w ukrytym kanionie o nazwie Carmylessus. Nazwa ta pojawia się w pismach greckiego filozofa, historyka i geografa - Strabona. Później nazwa zmieniała się wiele razy od Lebessos (lub Lebessus) po późniejszą Levisii aż do obecnej - Kayaköy. Ludzie tutaj mieszkający byli Grekami i zajmowali się głównie rzemiosłem. Budowali domu na zboczu góry. Obecne źródła podają że jeszcze w 1900 roku żyło tutaj około 6000 osób.
Od roku 1914 nasilone prześladowania Greków prowadziły stopniowo do upadku Levisii. W 1916 część rodzin zmuszono do tzw. "marszu śmierci" do oddalonej o 220 km miejscowości Denizli. Osoby starsze, kobiety i dzieci umierały z głodu i zmęczenia po drodze. Ci, którzy dotarli na miejsce byli okrutnie torturowani i najprawdopodobniej zostali zamordowani. Kolejne grupy wyruszyły w 1917 i 1918. Po zakończeniu wojny grecko-tureckiej, we wrześniu 1922 r. pozostała ludność porzuciła swoje domy i pod osłoną nocy statkami wyruszyła do Grecji.
Pozostawiono ponad 1000 domostw, 14 kaplic, dwa kościoły, 2 szkoły, kuźnia i zajazd...
Z niewiadomych przyczyn Kayaköy nie zostało nigdy zasiedlone. Swego czasu przywieziono tutaj muzułman z greckiej Macedonii, ale szybko pouciekali. Kolejne próby osiedlania kończyły się niepowodzeniami. Od tamtego czasu zaczęto mówić o przekleństwie. Z biegiem czasu pojawiła się nazwa - "Miasto Duchów". Pozostawione domy, bardzo skutecznie rozszabrowano, nie pozostawiając tam choćby dachówki. Zdemontowano wszystko co tylko mogło się przydać; metalowe ruszty w kominkach, okna, drzwi, nie wspominając o wyposażeniu. Obecnie pozostały jedynie kamienne ściany... które stały się atrakcją turystyczną wpisane na listę UNESCO jako "World Friendship Village".
Początek szlaku do Kayaköy |
Widok na lagunę w Ölüdeniz z pierwszego wzgórza na szlaku |
Jako że był to spontaniczny wypad a szlak dość prosty, stwierdziłem że wystarczy mi w zupełności GPS zainstalowany w telefonie, którym czasami się wspomagam. Trochę się przeliczyłem, gdyż sygnał w połowie drogi całkiem zanikł i wskazania GPS pozostały wspomnieniem. Musiałem zatem bardziej uważać na oznaczenia szlaku.
Wyspa Gemiler w całej okazałości, do Kayaköy pozostało niecałe 3km. |
Wysoka temperatura dawała się wyraźnie we znaki. Organizm pozbywał się wody w przyspieszonym tempie przez co ubranie stało się lepkie a oczy zalewał pot. Niewiele dawało chowanie się w cieniu. Rozgrzane powietrzne dosłownie "stało w miejscu". Do Kayaköy pozostało niecałe 3 km. Prowadząca ścieżka doprowadziła mnie do gładkiej skały z bardzo wąskim, nieosłoniętym przejściem nad przepaścią z fantastycznym wprost widokiem na wyspę Gemiler. O wyspie wspominałem już TUTAJ. Teraz mogłem ją zobaczyć z całkiem innej perspektywy.
Po jakimś czasie dotarłem do pierwszych zabudowań Kayaköy. Opuszczone, zrujnowane budynki i wszechogarniająca cisza. Wszystko to powodowało niezwykłe i dziwne wrażenie że ktoś obserwuje mnie z ukrycia. Mały spacer między domami wystarczył aby to uczucie jeszcze bardziej się nasiliło. Pojawił się dziwny lęki i myśl aby jak najszybciej opuścić to miejsce. Postanowiłem że bez odpoczynku wyruszę w drogę powrotną. I tu zdarzyło się znowu coś dziwnego. W pewnym momencie zupełnie straciłem orientację. Ścieżka, którą doskonale pamiętałem doprowadziła mnie do dużej polany, z której prowadziły dalej 3 drogi. Zaskoczony, zacząłem szybko analizować sytuację i odtwarzać w pamięci cały szlak z Ölüdeniz. Wniosek był jeden. Nie przypominałem sobie podobnej polany ani tego żeby w którymkolwiek miejscu szlak się rozwidlał czy łączył z innym szlakiem. Dziwna sytuacja. I ta przenikliwa cisza. Zorientowałem się że nie było słychać cykad, których hałaśliwe granie umilało mi jak dotąd wędrówkę. Nie mogłem dłużej się zastanawiać i postanowiłem pójść pierwszą ścieżką. Uszedłem chyba z 500 metrów i zwątpiłem. To na pewno nie była właściwa droga. Wróciłem na polanę. Kolejna była środkowa i tu efekt był taki sam - zupełnie nie poznawałem drogi. Ponownie wróciłem na polanę. Pozostała trzecia - ostatnia. Po pokonaniu kilometra wydawało mi się nawet że to ta właściwa, widziałem już z oddali znajomą zatokę z jachtem. I w pewnym momencie dotarło do mnie jak bardzo się pomyliłem. Chwila nieuwagi i znalazłbym się jakieś 600 m poniżej miejsca gdzie stałem. Ścieżka wyprowadziła mnie wprost nad osłonięte krzewem urwisko. Usiadłem zmęczony pod rosnącym niedaleko drzewem i postanowiłem zebrać myśli. Wiedziałem gdzie jestem ale paradoksalnie nie mogłem znaleźć właściwej drogi. Myśli przelatywały przez głowę. Coś ewidentnie było nie tak. Zamknąłem oczy... i zasnąłem. Sen był ciężki, męczący i wydawało się jakby trwał w nieskończoność. W głowie pojawił się głos "możesz przejść", gdy obudził mnie delikatny powiew wiatru. Otworzyłem oczy i zobaczyłem dużego owada lecącego prosto na mnie. Patrzyłem jeszcze w półśnie niedowierzając w to co widzę, a ogromny chrząszcz w tym czasie przeleciał obok mnie ginąc między drzewami. Pomyślałem, że wygląda mi to na znak czy podpowiedź, którędy mam wrócić na szlak. Nie dowierzając w to co sam wymyśliłem ruszyłem w kierunku gdzie zniknął owad. Gdy zrobiłem tylko kilka kroków w zarośla, znalazłem się na ścieżce, którą momentalnie rozpoznałem. Wróciłem na szlak...
* * *
Po powrocie do hotelu, okazało się że fotografie, które zrobiłem w Kayaköy, zniknęły z karty. Tak jakby w ogóle ich nie było. Pozostało mi jedynie jedno, z dziwnym budynkiem z czymś na kształt bardzo małych drzwi, który zobaczyłem jako pierwszy.
* * *
Z tego co wiem, obecnie szlak górski do Kayaköy jest zamknięty. Można się dostać w to dziwne miejsce jedynie dolmuszem (popularny środek transportu w Turcji w postaci małego busa, który kursuje na określonych trasach ale bez konkretnych przystanków) z Fethye lub Ölüdeniz.
* * *
Ludzie którzy w 1922 roku uciekli do Grecji założyli nową miejscowość o tej samej nazwie niedaleko Aten. Pamięć o Levisii nie zaginęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz